niedziela, 18 czerwca 2017

Kolacja dla osób o mocnych nerwach

Raphael Montes, „Sekretna kolacja”
Pochłonęłam tę książkę w jeden dzień. Dawno żadnej powieści z motywem kulinarnym (jeśli w tym przypadku można to tak określić) nie czytało mi się tak dobrze i szybko. Bywało obrzydliwie, bywało absurdalnie, żołądek trochę protestował, sumienie się buntowało, ale nie było wyjścia – skoro już zaczęłam czytać o Ekipie Mięsa Mewy, musiałam jak najszybciej dotrzeć do końca. Kusi mnie, żeby wszystko wam opowiedzieć, ale… nie będzie spojlerów. Nie zdradzę zbyt wiele z fabuły, żeby nie psuć wam lektury. Jeśli zastanawiacie się, co mogło być serwowane na sekretnej kolacji, pomyślcie o tym, czego na pewno byście nigdy, ale to nigdy nie zjedli. Może traficie. Niech sugestywna okładka będzie podpowiedzią. Jednak nawet jeśli traficie w dziesiątkę, na pewno nie domyślicie się, jakie piekło ostatecznie zgotował dla bohaterów Montes.

Przeczytałam mnóstwo książek kucharskich, poradników żywieniowych oraz przewodników, reportaży, bajek i powieści z motywem kulinarnym. Powieści były najczęściej obyczajowe lub romantyczne, ale zdarzały się również kryminały. W pewnym momencie poczułam przesyt. Wszystko zdawało mi się takie samo. Bohaterem był albo kucharz z dobrej restauracji, albo kobieta pragnąca otworzyć własną cukiernię. I kiedy już pomyślałam, że w tym gatunku nic mnie nie zaskoczy, pojawił się Raphael Montes ze swoją „Sekretną kolacją”. Jej główny motyw zachowam w tajemnicy, żeby nie psuć wam lektury.

Wszystko zaczyna się bardzo niewinnie. Czwórka przyjaciół przyjeżdża do Rio de Janeiro na studia. Wspólnie wynajmują piękne mieszkanie po okazyjnej cenie, czeka ich wolność i świetna zabawa. Świat leży u ich stóp, a możliwości są wprost nieskończone! Finanse są problemem, ale jakoś sobie z tym radzą, przynajmniej do czasu kryzysu… Wtedy zaczyna się problem. Bohaterowie popadają w długi. Aby je spłacić, postanawiają zorganizować w swoim mieszkaniu sekretną kolację i dzięki zarobionym pieniądzom wyjść na prostą. Jeden z nich, Hugo, jest kucharzem i tworzy całkiem przyjemne menu, w którym znajduje się między innymi pieczony antrykot jagnięcy ze zredukowaną wódką, cytrusami i pieczonym zielonym jabłkiem (przepis na tę potrawę został zamieszczony w dalszej części książki, ale nie wiem, czy po przeczytaniu jej do końca będziecie mieli ochotę to przyrządzić). Niestety, niewinny żart w wykonaniu jednego z kolegów zamienia mięso jagnięce na zupełnie inne, bardzo... osobliwe. W tym momencie kończy się beztroska, a my zaczynamy obserwować moralny upadek bohaterów, ich pogrążanie się w coraz większym wewnętrznym chaosie. A może tak naprawdę są przez kogoś sterowani?

Niewinny pomysł na jednorazową sekretną kolację dla podreperowania budżetu przeradza się w niekończący się łańcuch kontrowersyjnych decyzji. Młodzi ludzie wpadają w niebezpieczną spiralę chciwości i powiązań, z których nie mogą, nie potrafią (lub nie chcą) się wyplątać. Dante, który jest narratorem opowieści, na początku ma wątpliwości, ale im dalej brnie w mroczne kolacje, tym więcej okropności akceptuje, jakby pogodził się ze swoim losem, jakby to, co robili, nie było wcale takie straszne. Bohaterowie bardziej przejmują się możliwością odkrycia całej sprawy przez policję, niż losem istot, które lądowały na porcelanowych talerzach w trakcie organizowanych przez nich kolacji. Dante opisuje wszystko z dużym dystansem, niemal na chłodno, co jakiś czas sięgając po różne argumenty na usprawiedliwienie tego, co zrobili – jakby chciał powiedzieć, że każdy z nas, będąc na jego miejscu, postąpiłby tak samo. Jego beznamiętna narracja przyprawia o gęsią skórkę.

Montes, którego znacie już być może z „Dziewczyny w walizce”, balansuje tu na granicy dobrego smaku, czasem z premedytacją ją przekraczając. Jego powieść jest szokująca i przerażająca, chwilami okrutna i obrzydliwa. Niektóre sceny przypominają motywy zaczerpnięte z tanich, krwawych horrorów, ale ma to swój cel. Uwypukla mroki ludzkiego umysłu, pokazuje, że to, co wydaje nam się tak bardzo absurdalne i nieprawdopodobne, może się wydarzyć. Może nawet już się dzieje. Autor świetnie się bawi, drwiąc z kulinarnego boomu. W telewizji roi się od programów, w których znani kucharze lub zwykli śmiertelnicy poszukują nieznanych smaków, jedzą robaki lub rozmaite obrzydliwości z różnych stron świata, byle tylko doświadczyć czegoś nowego, byle zaszokować publiczność. Drwi z uzależnienia od mediów społecznościowych. I jednocześnie pokazuje naszą hipokryzję w kwestii zabijania zwierząt oraz jedzenia ich mięsa.
„Jesteś zabawny, wiesz? Jeśli mięso pochodzi z opakowania owiniętego przezroczystą folią, to się tym nie przejmujesz. Bierzesz, smażysz i jesz, nie zastanawiając się nawet, skąd się wzięło. A teraz się tutaj rozczulasz.” [s. 131]

Wielu ludziom wydaje się chyba, że mięso rośnie na grządkach, od razu poukładane na styropianowych tackach i owinięte folią spożywczą. Wolimy nie myśleć o tym, jakie tortury przeżywają zwierzęta stłoczone przez całe swoje życie w wielkich halach, cierpiące przez ścisk, choroby, okaleczanie, katowane przy uboju. Wolimy nie wyobrażać sobie, że za naszym kotletem stoi żywe stworzenie, które miało matkę, które czuło, które w końcu, dla naszej przyjemności, zostało zabite, oskórowane, poćwiartowane i opakowane. Dawniej ludzie (dziś nieliczni) sami zabijali zwierzęta, które później jedli. Teraz korzystamy z mięsa anonimowego, będącego dla nas takim samym produktem, jak pieprz czy chleb.
„Jedzenie nie ma nic wspólnego z rozsądkiem, Miguel. A tym bardziej z sumieniem – powiedział Umberto, wycierając sos, który zebrał mu się na wąsach. – Dlaczego na przykład jesz wołowinę? Albo lepiej: dlaczego pochłonąłeś cały rostbef? Bo tak zostałeś wychowany! To jest zwyczajna rzeczywistość. Mięso przynosi zadowolenie, dobrze smakuje i ładnie wygląda. A więc jemy! Co jest w tym złego? Absolutnie nic.” [s. 211]

Dzięki Montesowi być może spojrzycie na to wszystko inaczej. Być może zastanowicie się, gdzie jest granica i w jaki sposób można ją określić. Co można zjeść, a co nie powinno trafiać na nasze talerze? W Polsce jedzenie psów to temat mocno kontrowersyjny, ale są kraje, w których takie mięso jest bardzo popularne, są również kraje, gdzie nie je się wieprzowiny czy wołowiny, które na naszych stołach goszczą bardzo często. W pewnym momencie jedna z postaci przekonuje pozostałe, że przy odrobinie wysiłku każde mięso można wprowadzić do stałego menu, a jego jedzenie za dwa pokolenia może być dla ludzkości tak samo normalne i oczywiste, jak dla nas dziś jedzenie np. kurczaków. To wizja bardzo niepokojąca, szczególnie wtedy, gdy ma się już świadomość, o jakie mięso chodzi. Ale nawet jeśli domyślacie się albo już wiecie, co jest sekretnym składnikiem, naprawdę warto książkę przeczytać, dla opowieści o tym, dokąd może zaprowadzić przyjaźń i problemy finansowe, o oddziaływaniu na nasze życie psychicznych obciążeń z przeszłości, o chciwości i przesuwaniu granic tego, co jesteśmy w stanie zrobić, na co się zgodzić, jak bardzo zatracić nasze człowieczeństwo. Zakończenie jest dosyć zaskakujące. Spodziewajcie się wszystkiego!

Monets wybrał temat niełatwy dla czytelnika. Na początku patrzyłam na tę powieść jak na obrzydliwy, szalony thriller, zwariowany scenariusz, który nie wyjdzie poza ramy książki lub filmu. Jednak po dłuższym zastanowieniu doszłam do wniosku, że ludzkość jest zdolna do wszystkiego. Montes bardzo sprytnie i dyskretnie zaszczepia w czytelnikach wątpliwości, skłania do myślenia. Z prostej, niewyszukanej literackiej rozrywki, jaką jest „Sekretna kolacja”, stworzył wytrych do naszego sumienia. Uwiera mnie świadomość tego, co się działo w tej powieści i tego, że podobne rzeczy mogą się dziać w rzeczywistości. Jest mi z tą wiedzą niewygodnie. Nie spodziewałam się takich przemyśleń, ale się pojawiły. Jestem bardzo ciekawa, czy u was będzie podobnie. I czy będziemy w stanie zaprotestować w odpowiednim momencie, jeśli mroczny, na pozór przejaskrawiony i absurdalny scenariusz Montesa kiedyś spełni się na naszych oczach. Lub talerzach.

Nie czytajcie „Sekretnej kolacji” przy kolacji. Nie czytajcie, jeśli macie wrażliwe żołądki i słabe nerwy. Albo jeśli kiedyś jedliście mięso niewiadomego pochodzenia… Być może przyłapiecie się na tym, że barwne opisy serwowanych w powieści dań przyprawiają was o ślinotok, być może roztaczające się aromaty pobudzą wasze kubki smakowe. Złapiecie się na tym, nieco zawstydzeni. O tak, Montes pięknie sobie pogrywa z czytelnikami. Ja takich uczt chciałabym więcej, bo choć pozornie jest to niezbyt wyrafinowana literautra, to jednak ostatecznie dotyka niezwykle wrażliwych strun. Ale życzę sobie i wam, by takie uczty zostały tylko w wyobraźni autora i w jego książce.


Raphael Montes, „Sekretna kolacja” (oryg. Jantar secreto), seria: Mroczna Strona, Filia 2017, 380 s., cena: 39,90 zł

Książka na stronie wydawcy: http://www.wydawnictwofilia.pl/Ksiazka/213

* [wszystkie cytowane fragmenty pochodzą z opisywanej książki]