Podobno pomysł na tę książkę narodził się dzięki córce autorki, którą Modan pewnego dnia próbowała przywołać do porządku w trakcie posiłku, mówiąc: „Co by było, gdyby królowa zaprosiła Cię do siebie?!”. Dziewczynka odpowiedziała mamie z właściwą dzieciom prostotą i błyskotliwością zarazem: „Tak się składa, że królowa jest moją bardzo dobrą przyjaciółką i powiedziała mi, że jem wręcz doskonale”. Cóż można było na to odpowiedzieć? Nic. I Modan zamiast mówić, postanowiła stworzyć o tym komiks. Z prostą fabułą, szybką akcją, niespodziewanym zakończeniem i wyraźnymi ilustracjami, które ogląda się z przyjemnością (zwłaszcza dzieciom powinny przypaść do gustu).
Nina, mała bohaterka komiksu, je z rodzicami posiłek przy stole. Jak to z dziećmi bywa, dziewczynka nie jest specjalistką od savoi-vivre’u. Je z otwartą buzią, mlaszcze, nie używa sztućców, garbi sie, huśta na krześle i karmi psa. Rodzice strofują Ninę za każdą z tych rzeczy i dziewczynka w końcu, zamiast jeść w spokoju, z irytacją stwierdza: „Oj, komu potrzebne te wszystkie zasady!”. I wtedy z ust ojca pada pytanie: „A co byś zrobiła, gdybyś została zaproszona przez królową Anglii na ucztę w pałacu Buckingham?”. A ponieważ, jak wspomniałam wcześniej, akcja w tym komiksie jest szybka, już w następnym kadrze rozlega się dzwonek do drzwi, do kuchni wchodzi posłaniec od królowej z zaproszeniem dla Niny - na ucztę o godzinie dziewiętnastej. Czas goni, dziewczynka nie ma nawet czasu się przebrać, od razu musi wsiadać do samolotu, który czeka na podwórku (tu dorośli powinni wyłączyć logiczne myślenie, zarówno w kwestii parkowania samolotu pod domem, jak i podróży dziecka bez rodziców, nawet jeśli to podróż do królowej...).
Trzy strony dalej Nina wita się już z królową i razem idą na ucztę. Przy pięknie nakrytych stołach siedzi szlachta, książęta i dyplomaci, a Ninie przypadło miejsce między królową a „bardzo surowym admirałem”. Jak się zachować w tej sytuacji? Jak być rezolutnym dzieckiem wśród tylu poważnych, pięknie ubranych i powściągliwie zachowujących się osobistości? Na domiar złego na stołach pojawiają się same potrawy, których Nina nie lubi, np. przepiórki w sosie ananasowym, ptysie z kremem ze szparagów, pasztet z gęsich wątróbek czy ślimaki pod beszamelem. Dziewczynka prosi o podanie... makaronu z keczupem. Po chwili otrzymuje talerz pełen spaghetti oraz butelkę keczupu, ale jest jeszcze jeden problem. Obok talerza jest strasznie dużo widelców, noży i łyżek! Nina nie ma pojęcia, którymi sztućcami powinna się posłużyć. Kończy się na tym, że je… rękami, czym wywołuje ogólną konsternację i grobową ciszę. Zdenerwowana królowa pyta Ninę, dlaczego je w taki sposób, a dziewczynka odpowiada, że tak jest smaczniej.
Co się dzieje dalej? Szacowni goście idą za przykładem dziewczynki i wszyscy zaczynają jeść jak prosięta. A królowa wlewa sobie keczup do gardła, prosto z butelki. I tu zaczna się problem i pojawiają się moje mieszane uczucia. Z jednej strony to miłe, że ktoś stworzył taką historię, pokazującą, że świat wcale nie musi być taki sztywny, że warto dać dzieciom trochę swobody, że warto bawić się i cieszyć jedzeniem, zamiast ciągle strofować swoje pociechy. Ale z drugiej strony, gdyby wszyscy jedli rękoma, mówili z pełną buzią i wlewali sobie keczup do buzi, wcale nie byłoby tak fajnie…
Rozumiem zamysł tej historii, popieram rozluźnienie i wiem, że dorośli mogą nauczyć się wielu ważnych rzeczy od dzieci, i że to wielka szkoda, iż z wiekiem zatracamy w sobie dziecięcą radość, beztroskę, logikę, że jesteśmy wtłaczani w ramy i wzorce, że zapominamy, jak to było, gdy sami byliśmy dziećmi. Jednak kultura jest nam potrzebna. Może nie dwadzieścia sztućców do każdego posiłku, ale zamykanie buzi podczas jedzenia to nie jest aż tak bardzo trudna rzecz, ograniczająca swobodę czy kreatywność jednostki bądź uniemożliwiająca wyrażanie siebie. Obowiązują nas pewne społecznie przyjęte normy. I o ile każdy w swoim domu niech sobie je tak, jak chce, w wymiętej koszulce, na podłodze, ciamkając w niebogłosy i rozrzucając dokoła kąski, o tyle w miejscach publicznych, restauracjach, biurach, gdzie przestrzenie do konsumpcji są wspólne, zasady są konieczne. Dziewiętnastowieczny francuski myśliciel, dyplomata i polityk, Alexis de Tocqueville, trafnie ujął to w jednym zdaniu: „Wolność człowieka kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego człowieka”. Tu jednak królowa pozwoliła na szaleństwo, więc nie ma się czego czepiać.
Rutu Modan nie moralizuje w swoim komiksie, tak jak ja w tej recenzji (na szczęście dla czytelników komiksu). Sama autorka zapewne świetnie się bawiła, pisząc i ilustrując tę opowieść. I być może wspominała własne dzieciństwo, jedzenie rękami i karcące spojrzenia rodziców… Pewnie wielu z was ma podobne wspomnienia. Czasem przez ciągłe strofowanie rodziców dzieci stają się niejadkami, a nadejście pory posiłku jest równoznaczne z wielkim napięciem. Może więc warto znaleźć złoty środek? Pozwolić maluchom na odrobinę luzu, ale jednocześnie wskazywać dobre ścieżki. Dawać dobry przykład, zachowując się przy stole kulturalnie, ale niekoniecznie wmuszając w dziecko groszek z marchewką, jeśli tego nie lubi. I - co ważniejsze - jeśli sami tego groszku z marchewką nie jemy. A może zaplanować jeden lub kilka dni w roku, przy wyjątkowych okazjach (albo nawet jeden dzień w tygodniu), kiedy przy stole wszyscy będą jedli rękoma makaron z keczupem?
Ja przy lekturze bawiłam się dobrze, choć nie do końca przekonuje mnie stwierdzenie Niny, że posiłek jedzony rękoma lepiej smakuje. Jestem mimo wszystko zwolenniczką kulturalnego jedzenia. Jeśli uważacie podobnie, to mam dobrą wiadomość - mądra królowa nie pozwoli swoim szacownym gościom na takie ekscesy przy każdym posiłku. I to jest moim zdaniem najważniejsza myśl z tej opowieści - pozwólmy sobie i naszym dzieciom na spontaniczność i szaleństwo przy stole, ale nie wszędzie, nie codziennie. To mądre zakończenie mnie usatysfakcjonowało, choć trochę szkoda, że autorka poświęciła tej myśli tylko jeden kadr. Reszta należy do rodziców.
W komiksie niezwykle ważne są także rysunki. Kreska Modan jest tu bardzo prosta, staranna i przejrzysta. Kontury są zachowane, kolory jednolite, bez cieniowania, utrzymane w tonacji pastelowej. Kadry nie są przeładowane szczegółami (poza niektórymi ilustracjami z samej uczty). Jest tylko sześć stron, na których autorka umieściła od 4 do 6 kadrów. Reszta to plansze z 2-3 kadrami, kadry pojedyncze, całostronicowe, a nawet rozkładówki. Duże płaszczyzny kolorów i wyraźne, najczęściej uśmiechające się postaci, którym daleko do plastikowego piękna (na szczęście!) przyciągają wzrok nawet najmłodszych dzieci. Ilustracje są tak skomponowane, że czytelnik ma wrażenie bezpośredniego podglądania całej akcji. Ciekawostką jest jedna z rozkładówek, na której pewna dama patrzy prosto na… czytelnika. Zdaje się, że jeden z kelnerów i kucharzy również na nas zerkają. Moją ulubioną postacią jest jednak surowy admirał, z fantastycznym wąsem, monoklem i mundurem pełnym orderów i odznaczeń.
I jeszcze jedna drobna rzecz, na którą zawsze zwracam uwagę, a która tutaj mnie zachwyciła - wyklejki. Bardzo prosta kompozycja złożona ze znajdujących się na królewskim stole rozmaitych sztućców. Ilustracja utrzymana jest w tonacji żółto-pomarańczowej, bardzo zgrabna. Mnie się niezwykle podoba. Mogę patrzeć na nią bardzo, bardzo długo.
Tekstu w dymkach jest niewiele, a zastosowana czcionka wyraźna i czytelna, dostosowana do małych odbiorców. Dorosły przeczyta ten komiks w 10 minut, trochę szkoda, że tak szybko, że opowieść nie jest dłuższa, ale z drugiej strony - to komiks kierowany głównie do dzieci. Format przyjemny, 21x25 cm, oprawa twarda, papier matowy. Świetnie skrojona okładka, której górna biała część przyciąga wzrok tak samo, jak postaci na środku (zwłaszcza zdegustowani dorośli) i zastawiony stół na dole. Nawet logo serii (Krótkie Gatki) zostało tu ciekawie wkomponowane.
Czy warto sięgnąć po „Ucztę u królowej”? Warto. Dla samego pomysłu, dla ciekawych ilustracji. A także po to, by zobaczyć, jak na szaloną ucztę zareagują nasze dzieci. I jak zareagujemy my sami. Może to być przyczynek do rozmowy o dobrym zachowaniu przy stole albo do zwariowanych kolacji w gronie rodziny, na przykład w każdą pierwszą sobotę miesiąca. Choć kto wie, może i do waszych dzieci przybędzie kiedyś posłaniec od królowej. Albo od prezydenta...
Rutu Modan, „Uczta u królowej” (oryg. Maya makes a Mess), Kultura Gniewu 2014, seria Krótkie Gatki, 32 s., cena: 34,90 zł.
Książka na stronie wydawcy: http://www.kultura.com.pl/index.php?s=k_179&d=k