Dobra wiadomość dla kulinarnych maniaków i fanów gier planszowych w jednym: wydawnictwo Egmont wypuściło serię minigier, w bardzo atrakcyjnej cenie, a wśród nich kilka tytułów w sam raz dla amatorów różnych smakołyków. Podczas tegorocznych świąt wraz z całą rodziną grałam w „Owocowy wyścig”. To prosta planszóweczka, która naprawdę wciąga – bez względu na wiek! Szczególnie polecana wielbicielom świeżych owoców, biegania z wiklinowym koszykiem oraz liczenia i strategicznego planowania ruchów. Zagracie?
„Owocowy wyścig” to gra dla 2-4 graczy w wieku od sześciu lat, polegająca na poruszaniu się po trójkątnej planszy i zbieraniu różnych owoców. Po pobieżnym przeczytaniu instrukcji nie rozgryźliśmy zasad gry do końca i pierwsza runda była nieco „dziecinna” – ot, zbieraliśmy jabłuszka i śliwki, żeby zdobyć jak najwięcej punktów wypisanych na żetonach. Przy następnych rundach wiedzieliśmy już jak grać prawidłowo, zgodnie z założeniami autora gry, Filipa Miłuńskiego. Niewinna wyprawa po owoce zmieniła się w zażartą, taktyczną walkę polegającą nie tylko na gromadzeniu największej liczby owoców danego rodzaju, a jednocześnie robieniu dość różnorodnych zapasów, lecz także na patrzeniu kilka ruchów do przodu, przewidywaniu ruchów innych graczy, tudzież ich blokowaniu, podbieraniu owoców albo pozbawianiu możliwości zebrania upatrzonych żetonów. Warto zwrócić uwagę nawet na to, jak kładziemy swój pionek na żetonie – jeśli dokładnie zakryjemy wypisaną na nim cyfrę, przeciwnicy mogą nie zauważyć ile następnych kroków nam przysługuje, a wtedy nie będą mogli wcześniej celowo nas zablokować.
Najpierw trzeba zadecydować, na które owoce mamy ochotę. Moja siostra na początku zagustowała w zielonych jabłkach, o które później musiała walczyć z innymi graczami. Jabłek jest na planszy najwięcej (piętnaście). Mniej jest malin i gruszek (po dziesięć), a najmniej śliwek oraz brzoskwiń (po pięć). Poza jabłkami podbieranymi siostrze, najczęściej goniłam za ulubionymi śliwkami. Kątem oka zerkałam ile danego rodzaju owoców mają inni i kalkulowałam, czy opłaca mi się na nie zapolować, czy moż lepiej zbierać te, które nie interesują innych. Jeśli chcecie mieć małą przewagę, ułóżcie swoje skarby w stosik, wtedy przeciwnikom trudniej będzie oszacować wasze zbiory. Większa liczba niż u innych graczy trzech rodzajów owoców pozwala wygrać wyścig, a czasem wystarczą tylko dwa rodzaje lub nawet jeden. Już samo początkowe ustawienie pionka może dać mocny start. Ale jeśli nie chcecie, nie obmyślajcie taktyki, idźcie na owocowy żywioł i bierzcie to, co los przyniesie i... czego przeciwnicy nie zabiorą. W ten sposób również można osiągnąć niezły wynik.
Gracze przesuwają się o taką liczbę pól, jaka widnieje na żetonie, na którym stali. Po każdym kolejnym ruchu zabierają żeton, z którego ostatnio „wyruszyli”. Jeśli zabranie żetonu spowoduje przerwanie ciągłości planszy, gracz musi pozostać na miejscu i odwrócić swój koszyk (pionek) na pustą stronę. Odwraca go również wtedy, gdy nie może się zatrzymać na polu oddalonym o wskazaną liczbę kroków, ponieważ jest ono zajęte przez inną osobę. Gra kończy się w momencie, gdy wszyscy gracze odwrócą swoje pionki. Na końcu następuje liczenie owoców, odrzucanie ubogich zbiorów i wyłanianie zwycięzcy, a ostateczny wynik nie zawsze jest oczywisty. Czasem słabsi okazują się lepszymi!
Jedna runda trwa piętnaście-dwadzieścia minut. Po kilku rundach doszliśmy do wniosku, że plansza, jak dla nas, dorosłych, mogłaby być dwa razy większa. Może wystarczy dokupić jeszcze jedną grę i zmieszać owocowe żetony? Grało się naprawdę przyjemnie, Jedynym problemem było układanie planszy. Sześciokątne kartonowe żetony z owocami układa się w formie trójkąta (piramidy) i po takiej planszy wędrują płaskie kartonowe pionki. Poruszanie się i zbieranie owoców-żetonów powodowało nieraz przesunięcie innych żetonów, przez co planszowy trójkąt nieco się „rozjeżdżał”. Trzeba było co jakiś czas go poprawiać, by zachować czytelną sytuację na planszy. Jeśli któryś z graczy ma grubsze lub niezdarne palce albo wykonuje zbyt energiczne ruchy, plansza będzie się „rozjeżdżać” częściej. Sprawę ułatwiłyby nieco wysokie, tradycyjne pionki zamiast płaskich tekturek albo podstawka pod planszę w formie trójkąta, z przegródkami na każdy żeton, jednak wtedy na pewno znacznie wzrosłaby cena gry.
Właśnie, cena. To bardzo istotna kwestia. „Owocowy wyścig”, jak i dziewięć innych gier wydanych do tej pory w serii Egmontu „Dobra gra w dobrej cenie”, kosztuje niecałe dwadzieścia złotych. Za tę niewielką kwotę w przypadku omawianej tu gry otrzymujemy kartonowe opakowanie, instrukcję, 45 żetonów z owocami, tworzących planszę, cztery małe żetony służące jako pionki oraz cztery żetony będące wizytówkami graczy. I oczywiście, co najważniejsze, świetną zabawę dla całej rodziny!
Gra jest stosunkowo łatwa dla starszych osób, co nie znaczy, że nie daje radości (daje, daje!). Ale dla młodszych będzie to prawdziwa frajda! Nie dość, że rozwija refleks, strategiczne i logiczne myślenie, uczy planowania kolejnych ruchów i prostego liczenia zebranych żetonów z owocami, to jeszcze ślicznie wygląda dzięki uroczym, barwnym ilustracjom Macieja Szymanowicza. Soczyste kolory i wyraźne kreski przyciągają wzrok. Na pionkach widać radosne, pyzate postaci w różnokolorowych koszulkach, dzierżące w dłoniach pełne owoców koszyki. Po rozpakowaniu gry na dzieci czeka jeszcze jedna atrakcja: wszystkie elementy są umieszczone w kartonowych prostokątach i trzeba je z nich powyciągać. Zwłaszcza najmłodsi będą się z tego cieszyć.
„Owocowy wyścig” naprawdę uprzyjemnił nam świąteczne popołudnie. Gorąco polecam małym i dużym! Już nie mogę się doczekać, kiedy zagram w inne gry z tej serii – apetyt zdecydowanie został rozbudzony!
Filip Miłuński, „Owocowy wyścig” (gra planszowa), il. Maciej Szymanowicz, Egmont 2014, cena 19,90 zł.
Gra na stronie Krainy Planszówek: www.krainaplanszowek.pl/nasze-gry/produkt,63,owocowy-ogrod-seria-dobra-gra-w-dobrej-cenie.html#gra