Książki o słodkościach to jedne z najprzyjemniejszych kulinarnych lektur. A jeśli łakocie łączą się z podróżami i poznawaniem nowych krajów, kultur, to już pełnia szczęścia. Młoda Amerykanka, Amy Thomas, wyjechała do Paryża, by pracować dla Louisa Vuittona, objadać się francuskimi pysznościami i poznać przystojnego, namiętnego paryżanina. Swoje wrażenia z tego okresu opisuje w książce „Paryż, mój słodki”, nie szczędząc nie tylko opisów słodkiego obżarstwa, lecz także damsko-męskich rozterek. Gdyby skupiła się na tych pierwszych, publikacja byłaby szalenie smakowita. Jak dla mnie trochę tej „prywatnej sfery” za dużo. Ale i tak wspomnienia Amy czyta się przyjemnie, od czasu do czasu oblizując mimowolnie wargi z wyimaginowanej czekolady albo kremu. Lekka lektura dla łasuchów i frankofilów, w sam raz na leniwe popołudnie.
Amy Thomas to młoda, trzydziestosześcioletnia Amerykanka, singielka, zakochana w Paryżu, gorzkiej czekoladzie i słodkościach w ogóle. W gazecie prowadzi rubrykę „Sweet Freak”, w której opisuje swoje słodkie nowojorskie odkrycia i radzi czytelnikom gdzie zjeść najlepszą muffinkę albo pralinkę nadziewaną nugatem. Oprócz słodyczy, otaczają ją oddani przyjaciele oraz przystojni adoratorzy, z którymi uwielbia imprezować. W pracy zajmuje się tworzeniem tekstów reklamowych. Pewnego dnia otrzymuje propozycję pisania dla Louisa Vuittona w Paryżu i niemal bez wahania pakuje swoje walizki. Jej marzenie w końcu się spełnia! Będzie zwiedzać, nauczy się języka, pozna fantastycznych ludzi, będzie się objadać francuskimi słodyczami i na pewno się zakocha – albo przynajmniej przeżyje gorący romans z namiętnym Francuzem. Tak miało być, zgodnie z wyobrażeniami autorki. A jak było naprawdę?
Amy spędziła w Paryżu dwa lata. Na początku była wszystkim zachwycona – uroczym mieszkankiem, pracą dla wielkiego projektanta, rowerowymi przejażdżkami po brukowanych uliczkach Miasta Świateł i niemal każdą zjedzoną czekoladką albo rogalikiem. Ale paryskie życie szybko okazuje się nie być tak wspaniałe, jak początkowo jej się wydawało. Jest tu sama, nie zna języka (nauka idzie jej bardzo opornie), kultury, a wyczekiwany z tęsknotą mężczyzna nie pojawia się na jej paryskiej drodze. W Nowym Jorku miała wszystko, była u siebie. Tutaj zaczyna czuć się obco. I zaczynają się rozterki – zostać, czy wrócić, zostać czy wrócić? Te rozważania, jak i wypatrywanie przystojnego Francuza, stają się w końcu dla czytelnika nieco nużące... Od pewnego momentu książki miałam wrażenie, że czytam ciągle o tym samym. Poza tym autorka zbyt często dzieli się z czytelnikami przemyśleniami mało istotnymi, mało zabawnymi, czy wręcz infantylnymi lub krępująco intymnymi. Wolałabym, żeby skupiła się jednak na słodyczach.
W każdym rozdziale opisane są jakieś słodkości, ale niekoniecznie paryskie. Mam wrażenie, że nawet więcej było nowojorskich łakoci, niż francuskich odkryć. Amy szuka najlepszych croissantów, makaroników, muffinów, czekoladek i innych pyszności. Opisuje wystrój odwiedzanych lokali, położenie, obsługę, asortyment i wybrane przez nią smakołyki. Niektóre opisy są długie i szczegółowe. Inne, niestety, krótkie i dość ogólne. Przy czytaniu tych pierwszych ślinka cieknie na samą myśl o tym, że podobne cudo leży na talerzyku przed nami. Przy czytaniu tych drugich czułam niedosyt, bo tak naprawdę nie wiedziałam jak to „coś” wygląda, smakuje, pachnie... Mimo wszystko miłośnicy Francji i Paryża, wielbiciele słodkości, czekolady, pralinek i innych smakołyków powinni być zadowoleni. Jako powieść obyczajowo-przygodowo-romansowa książka się nie sprawdza, ale jako słodki przewodnik po Paryżu i Nowym Jorku – jak najbardziej. Przynajmniej na początek. Cukiernie, piekarnie, kawiarenki pojawiają się jedna za drugą! Dodatkowo Amy zamieszcza po każdym z trzynastu rozdziałów spis kolejnych wartych odwiedzenia miejsc („Więcej słodkich punktów na mapie”, szkoda tylko, że bez mapek...), a na samym końcu książki listę polecanych przez nią paryskich i nowojorskich lokali z danymi teleadresowymi, a czasem także z adresem mailowym i stroną WWW.
Książka została przyjemnie wydana. Oprawa miękka ze skrzydełkami, okładka foliowana, matowa (przyjemna w dotyku), z wybiórczym lakierem na napisach. Papier kremowy, dość duża czcionka i drobne ozdobniki tekstu w postaci babeczek i filiżanek kawy – a może raczej gorącej czekolady? Szkoda, że nie ma tu ani jednego przepisu – w końcu tyle pyszności przewija się na kartach książki... Choćby jedna receptura „wykradziona” z którejś z opisywanych kawiarni... Zabrakło też tłumaczeń niektórych francuskich zwrotów, przeszkadzało trochę nieścisłości i zbyt stereotypowe podejście młodej Amerykanki do Paryża. Ale to kwestie „drażliwe” jedynie dla zapalonych frankofilów (co jednak wcale nie jest dla publikacji usprawiedliwieniem).
Po lekturze mam mieszane uczucia. Jako przewodnik po słodkich lokalach „Paryż, mój słodki” może się sprawdzić, ale jako powieść nie do końca spełnia swoje zadanie. Dla osób uwielbiających pieczenie i poszukiwanie nowych smaków może być ciekawą inspiracją. Amatorki miłosnych uniesień lojalnie przestrzegam – to nie jest opowieść o miłości, romansie czy nawet randkach. Chyba, że o miłości do czekolady... Mężczyzn jest tu jak na lekarstwo, a nawet jeśli są, to nic z tego nie wynika, poza użalaniem się autorki.
Czy warto? Raczej tak. Jeśli lubicie lekkie opowieści z mocnym słodkim akcentem. Jeśli wybieracie się do Paryża (lub Nowego Jorku). Jeśli szukacie inspiracji i oryginalnych połączeń smakowych do własnych wypieków. Do połknięcia w jeden wieczór, ale raczej bez ochoty na dokładkę.
Amy Thomas, „Paryż, mój słodki” (oryg. Paris, My Sweet), Pascal 2013, 320 s., cena 34,90 zł.
Książka na stronie wydawcy (z przykładowym fragmentem): ksiegarnia.pascal.pl/ksiazka.php?id=2259