Kobiece powieści obyczajowe wzbudzają we mnie lekturowe obawy. Wiele takich książek opiera się na banalnej fabule, miałkich, nieinteresujących postaciach i powtarzanych w kółko schematach rozstań i powrotów, smutków i radości. Mimo wielu nieprzyjemnych czytelniczych doświadczeń, wciąż szukam ciekawych publikacji tego typu, ponieważ czasem dobrze pożywić się czymś lżejszym, także literacko. Zwłaszcza latem nachodzi mnie ochota, by przekąsić coś niezobowiązującego, ale trzymającego przyzwoity, strawny poziom. I taką lekturą okazała się „Recepta na miłość” Barbary O’Neal. Tytuł brzmi dość pretensjonalnie, ale wnętrze jest bardzo smaczne, ciepłe i miękkie jak świeżo upieczony chleb, którego w tej powieści również nie brakuje.
Autorka zręcznie żongluje rodzinnymi relacjami, a szczególnie losami kobiet, raz dając im trochę smutków, a innym razem trochę radości. Bohaterki są całkiem zwyczajne, naturalne, tak samo jak ich problemy czy pojawiające się od czasu do czasu miłe niespodzianki. Nie jest to historia jak z bajki ani też łzawy melodramat. To lekka opowieść o konsekwencjach naszych decyzji, przewrotności losu oraz drzemiących w każdym człowieku pokładach siły i miłości – nie tylko damsko-męskiej, lecz każdej – do matki, siostry, psa, kwiatów, pracy, zapachu chleba, muzyki, słońca, życia. Wątek miłosny, między Ramoną i Jonahem, jest oczywiście ważny, ale nie najważniejszy. Nie chcę zdradzać za dużo, więc napiszę tylko, że w tej miłości przeszłość pięknie splata się z teraźniejszością, a pachnący bochenek chleba z dźwiękami gitary. W ogóle w całej powieści niezwykle istotna jest konfrontacja „wtedy” i „teraz”. Kiedy jest się zbuntowaną nastolatką, trudno pogodzić się z niektórymi decyzjami matki, zakazami i ograniczeniami. Ale gdy pewnego dnia nastolatka sama zostaje matką, perspektywa ulega diametralnej zmianie. W książce Barbary O’Neal takie „zapętlenia” są bardzo ważne, pokazują mechanizm podejmowania decyzji, walkę emocji z rozsądkiem i złożoność ludzkich relacji, w tym przypadku głównie kobiet z kilku pokoleń jednej rodziny.
Niezwykle ważne miejsce zajmuje w tej powieści także chleb. Pomógł Ramonie, i nie tylko jej, w wielu trudnych sytuacjach. Wyrabianie ciasta i pieczenie pachnących bochenków sprawia jej ogromną przyjemność. Rutynowe czynności uspakajają, dają czas na rozmyślanie, pozwalają odpędzić negatywne myśli. Cała powieść została podzielona na pięć części odpowiadających kolejnym etapom przygotowywania chleba: na początku potrzebny jest zakwas – od niego wszystko się zaczyna, później inne składniki, jak drożdże, mąka oraz dodatki, według uznania. Etap trzeci: wyrobić i zostawić w ciepłym miejscu do wyrośnięcia, czwarty: wypuszczanie powietrza i wreszcie piąty, czyli pieczenie. Wraz z poznawaniem kolejnych etapów wypieku chleba poznajemy także nowe fakty z życia bohaterek, nieznane dotąd szczegóły. Fabuła nie jest skomplikowana, akcja toczy się raczej spokojnie, rozlewając się na ponad pięciuset stronach. Tak jak chleb potrzebuje czasu, by wyrosnąć i niewiele można tu przyspieszyć. Nie znaczy to jednak, że opowieść jest nudna! Nie brakuje w niej zaskakujących momentów, ale są one jak najbardziej rzeczywiste, rozsądne – co uznaję za plus. Powieść obyczajowa powinna być osadzona w prawdziwym świecie, opisywać życie bohaterów z krwi i kości. Przykładowo nie pojawia się tu milioner, któremu tak zasmakował chleb Ramony, że postanawia się z nią ożenić i stworzyć z jej małej piekarni światowe imperium. Rozwiązanie jest o wiele prostsze i bardziej realne…
„Recepta na miłość” powinna zadowolić miłośników kulinariów oraz piekarnictwa. Zapach chleba unosi się znad wielu stron. Autorka, miłośniczka podróży, zwierząt i gotowania, opisuje pracę w piekarni, dokarmianie zakwasów, nocne przygotowania i wypiek chleba oraz tworzenie nowych receptur. Być może dzięki tym fragmentom niektórzy z was zapragną piec własny chleb. (Gorąco do tego zachęcam, ale też ostrzegam – to uzależnia! Już nigdy więcej nie będziecie chcieli wrócić do sklepowego niby-chleba!). Aby jeszcze bardziej rozpalić nasze zmysły i zachęcić do eksperymentów w kuchni, Barbara O’Neal podała sześć „przepisów Ramony” na smakowite wypieki, związane oczywiście z fabułą powieści. Znajdziecie tu pain au chocolat, łatwą do upieczenia bagietkę, pulchny i pyszny biały chleb, pełnoziarniste muffinki jagodowe z kruszonką – idealne na szybkie śniadanie, chleb wieloziarnisty z żurawiną i orzechami oraz słoneczny chleb z miodem i bakaliami, który powstał dla uczczenia pewnej upojnej nocy. Jest tu również przepis na łatwy zakwas i wytyczne jak należy o niego dbać. Opisy przygotowania wypieków są zrozumiałe, składniki wypisane jeden pod drugim. Pieczenie według tych receptur nie powinno sprawiać większych problemów.
Niby zwyczajna, kobieca powieść obyczajowa jakich wiele, ale jednak dosyć wciągająca. Może przez zgrabne żonglowanie losami i stosunkami kobiet z rodziny Gallagherów albo przez chlebowy wątek? W zapachu ciepłego domowego pieczywa jest jakaś magia, tak samo jak w procesie zagniatania ciasta, wyrastania, pieczenia. Autorce „Recepty na miłość” udało się tę magię uchwycić, namalować słowami. Bez tej swoistej „przyprawy” książka na pewno nie smakowałaby tak samo dobrze (np. gdyby Ramona miała butik z ubraniami zamiast piekarni).
To niezobowiązująca i odprężająca lektura pełna emocji oraz skomplikowanych międzyludzkich relacji. Początkowy opis fabuły, w którym jedno nieszczęście goni kolejne, jest tylko punktem wyjścia do ich odbudowy. Powieść jest lekka i w ogólnym wydźwięku ciepła, optymistyczna, a bohaterów szybko można polubić.
Styl Barbary O’Neal jest niezły, choć kilka razy zdarzyło mi się przebiec oczami parę akapitów, które za bardzo przypominały raczej poślednie romansowe powieści i straszyły zbyt patetycznymi zdaniami… Ale całość prezentuje się całkiem przyjemnie. Przesłanie płynące z lektury jest jasne: nikt z nas nie jest nieomylny, każdemu mogą zdarzyć się lepsze i gorsze wybory, ale zawsze powinniśmy słuchać siebie, cieszyć się tym, co mamy, doceniać dobre rzeczy, które się nam przytrafiają, bezwarunkowo. I jeszcze jedno – w życiu liczy się prawdziwa pasja, która dodaje mu rumieńców. Bez niej nasza egzystencja jest smutna i pusta, tak samo jak wtedy, gdy brakuje nam miłości – w szerokim tego słowa znaczeniu.
To niezobowiązująca i odprężająca lektura pełna emocji oraz skomplikowanych międzyludzkich relacji. Początkowy opis fabuły, w którym jedno nieszczęście goni kolejne, jest tylko punktem wyjścia do ich odbudowy. Powieść jest lekka i w ogólnym wydźwięku ciepła, optymistyczna, a bohaterów szybko można polubić.
Styl Barbary O’Neal jest niezły, choć kilka razy zdarzyło mi się przebiec oczami parę akapitów, które za bardzo przypominały raczej poślednie romansowe powieści i straszyły zbyt patetycznymi zdaniami… Ale całość prezentuje się całkiem przyjemnie. Przesłanie płynące z lektury jest jasne: nikt z nas nie jest nieomylny, każdemu mogą zdarzyć się lepsze i gorsze wybory, ale zawsze powinniśmy słuchać siebie, cieszyć się tym, co mamy, doceniać dobre rzeczy, które się nam przytrafiają, bezwarunkowo. I jeszcze jedno – w życiu liczy się prawdziwa pasja, która dodaje mu rumieńców. Bez niej nasza egzystencja jest smutna i pusta, tak samo jak wtedy, gdy brakuje nam miłości – w szerokim tego słowa znaczeniu.
Barbara O’Neal, „Recepta na miłość” (oryg. How to Bake a Perfect Life), Wydawnictwo Literackie 2013, 525 s., cena 39,90 zł.
Książka na stronie wydawcy (z przykładowym fragmentem tekstu): http://www.wydawnictwoliterackie.pl/ksiazka/2481/Recepta-na-milosc---Barbara-ONeal