Przeprowadzka do zupełnie odmiennego kulturowo kraju to nie lada wyzwanie. Bohaterka i narratorka powieści „Kolor herbaty”, Grace, wraz z mężem wyjeżdża na chiński półwysep Makau. On ma tam ważną i absorbującą pracę, ona… czuje się obco i samotnie. Nie ma tu znajomych i nie rozumie ani słowa po kantońsku. W dodatku okazuje się, że nie może mieć dziecka, którego tak bardzo pragnie. Ta wiadomość odbija się negatywnie na jej relacji z mężem. W końcu Grace postanawia otworzyć mały lokal z herbatą i makaronikami. Szuka w nim ucieczki od problemów, spełnienia i kontaktu z innymi ludźmi. Czy kolorowe ciasteczka podbiją serca mieszkańców Makau? I czy Grace znajdzie spokój i szczęście?
Historia opowiedziana w książce Hannah Tunnicliffe jest bardzo prosta. Pragnienie dziecka, którego nie można zrealizować, powolne staczanie się w stan depresyjny, problemy małżeńskie – niezrozumienie, milczenie, mijanie się… I to wszystko w zupełnie obcym kraju. Ale gdy nasz dobrze znany, bezpieczny świat wydaje się zmierzać ku destrukcji, zazwyczaj miga nam przed oczami jakieś światełko w tunelu. W życiu Grace pojawia się szarmancki Francuz imieniem Léon, który wprowadza ją w tajniki wypiekania pysznych i eleganckich makaroników. Kobieta chce otrząsnąć się z ciągłego myślenia o dziecku, zająć czas i myśli czymś, co uwielbia robić. Otwiera więc małą kawiarenkę i próbuje przekonać mieszkańców Makau do własnoręcznie wyrabianych słodkości – muffinek, pralinek, ciasteczek, ale przede wszystkim do kolorowych makaroników. Pieczenie to jej pasja, choć początkowo w książce w ogóle się tego nie wyczuwa, bo wszystko przyćmiewają problemy osobiste.
W kawiarni stopniowo pojawia się coraz więcej klientów i w końcu Grace zatrudnia do pomocy kilka kobiet, które szybko się ze sobą zaprzyjaźniają. To właśnie ich losy i relacje stają się głównym motywem opowieści, której narratorką jest Grace. W „Lilianie” możemy obserwować różnych klientów – biznesmenów, matki z głośno dokazującymi dziećmi, eleganckie młode panie i babuleńki, rodowite mieszkanki Makau oraz imigrantki, takie jak Grace. Bohaterka zaczyna na nowo cieszyć się życiem, choć zarówno sprawy służbowe, jak i prywatne idą raz lepiej, raz gorzej. Na światło dzienne wychodzą różne długo skrywane tajemnice, a i sama natura rzuca czasem kłody pod nogi… Jednak Grace nie zamierza się poddać. Jak skończy się ta historia? Czy Grace i Pete zostaną razem, czy też każde odejdzie swoją drogą? Jak potoczy się znajomość z Léonem? Czy w życiu głównej bohaterki pojawi się jednak ukochane dziecko? I czy kawiarnia „U Liliany” ostatecznie odniesie sukces czy porażkę? Odpowiedzi na te pytania musicie poszukać w książce. Zdradzę tylko, że zakończenie spodoba się raczej fanom happy endów niż entuzjastom ckliwych pożegnań, choć co wrażliwsze czytelniczki mogą uronić łezkę.
„Liliana” staje się dla Grace drugim domem. Spędza tam bardzo dużo czasu, czemu chwilami trudno się dziwić… A nawet jeśli przebywa gdzie indziej, myślami wędruje właśnie tam. Na kartach powieści znajdziecie więc dość dużo opisów dotyczących nie tylko serwowania napojów i słodkości, lecz także ich tworzenia. Grace uczy się sztuki wypiekania makaroników u Léona, a później robi setki, a nawet tysiące ciasteczek w swojej własnej kawiarni, z czasem ucząc tej sztuki pozostałe pracujące z nią kobiety. Autorka opisuje wygląd, smak i konsystencję różnych macarons oraz burzliwe dyskusje poświęcone kreowaniu nowych wersji. „U Liliany” serwuje się rozmaite wymyślne makaroniki. Tytuł każdego rozdziału w książce jest poetycką nazwą ciasteczka, w wersji francuskiej oraz polskiej, a pod tytułem pojawia się jego opis, np. „Une Petite Flamme – Płomyczek – espresso z ganache z ciemnej czekolady, na wierzchu płatek złota”, „Un Peu de Bonté – Odrobina Dobroci – arbuzowy z nadzieniem śmietankowym” albo „Le Dragon Rouge – Czerwony Smok – smoczy owoc z kremem maślanym z dodatkiem trawy cytrynowej”. Niektóre tytułowe makaroniki odnajdziecie w historii opisanej w danym rozdziale. Wielka szkoda, że Hannah Tunnicliffe nie zamieściła w powieści choćby jednego, podstawowego przepisu na macarons… Ale jeśli wiecie jak je zrobić, książkowe opisy różnych smaków i fantazyjnego nadzienia (łącznie około trzydziestu wariacji) mogą być dla was ciekawą inspiracją.
Prosta opowieść jakich wiele, można by rzec. Ale jednak oryginalnie zabarwiona makaronikami. Lekka obyczajowa lektura, choć emocje są w niej dość burzliwe, skrajne, a początkowo z tendencją do negatywnych, smutnych. Chwilami kibicowałam Grace, ale miałam też momenty zniechęcenia, kiedy bohaterka zbyt długo nie mogła się zdecydować na jakiś krok, bez końca roztrząsała daną sytuację zamiast po prostu coś z nią zrobić. Tak albo tak. Nie do końca przypadły mi też do gustu listy do matki, które Grace pisze w wielu rozdziałach. Opowiada w nich o tym, co dzieje się obecnie w jej życiu, jakie ma problemy, rozterki, troski i radości. Ale wspomina też dawne lata, niedomówienia i bolesne zadry związane z matką, które wyjaśniają się dopiero na końcu książki, a także spędzone z nią dzieciństwo i delektowanie się paryskimi makaronikami. Jej mama wolała kupić na śniadanie pyszne macarons w słynnej cukierni „Ladurée” zamiast zapłacić za pokój w hotelu. Ale obie były z takiego wyboru zadowolone. Listy są ważnym elementem całej historii, ale bije od nich jakaś „sztuczność”, tak jakby były pisane na siłę, a nie z prawdziwej potrzeby serca czy z tęsknoty.
Historia Grace gładko wpasowuje się w nurt obyczajowych opowieści, które pokazują, że życie pełne jest niespodzianek i nigdy nie wiadomo, co czeka nas za rogiem. Autorka podkreśla znaczenie przyjaźni i realizowania prawdziwych pasji. W słowa i zachowanie bohaterów wplata przesłanie o tym, jak ważna jest wiara w siebie i swoje możliwości, wiara w marzenia. Nie znajdziecie tu zawiłej intrygi, szybkiej akcji ani mistrzowskich dialogów. Fabuła snuje się dość leniwie i mimo wszystko raczej przewidywalnie. Nie liczcie też na wybuchy śmiechu, bo zabawnych scen właściwie tu nie ma. Szkoda, że niektóre wątki zostały potraktowane tak pobieżnie. Nawet o mężu Grace dowiadujemy się niewiele. Zabrakło mi też barwnych opisów egzotycznego Makau oraz charakterystyki tamtejszych mieszkańców, ich zwyczajów, kultury. Właściwie opowieść mogłaby się rozgrywać w jakimkolwiek innym miejscu, na przykład w Indiach albo gdzieś w Afryce.
Jeśli lubicie takie nieskomplikowane historie, pełne emocji i uniwersalnych prawd o życiu, a do tego okraszone nutą słodkich makaroników i filiżanką pysznej thé, „Kolor herbaty” może trafić w wasz gust. I jeszcze jedno: tytuł książki ma podwójne znaczenie, ale o tym drugim dowiecie się dopiero w trakcie lektury, podobnie jak o pochodzeniu nazwy kawiarni „U Liliany”.
Hannah Tunnicliffe, „Kolor herbaty” (oryg. The color of Tea), Bukowy Las 2013, seria Kochaj i Gotuj, 306 s., cena 36,90 zł.
Książka na stronie wydawcy: bukowylas.pl/ksiazki/kolor-herbaty