Główna bohaterka, Agnes, nie może narzekać na brak szczęścia. Wyprowadziła się z małego miasteczka do stolicy, ma dobrą posadę kelnerki w prestiżowej restauracji, wymarzonego chłopaka Tobiasa, muzyka rockowego, wierną przyjaciółkę Lui i kochającą rodzinę. Ale poznajemy ją w momencie, gdy w restauracyjnej piwniczce na wino jest „napastowana” przez szefa. Agnes odrzuca jego zaloty, a w dodatku rozbija butelkę bardzo drogiego trunku. Zostaje więc bez pracy i – jeszcze tego samego dnia – bez ukochanego mężczyzny. Tobias, jak prawdziwy dżentelmen, zrywa z nią telefonicznie, będąc w trakcie trasy koncertowej, ponieważ jego „sercem” zawładnęła ponętna chórzystka. Agnes próbuje poukładać sobie życie na nowo, szuka pracy (jednak poziom wyznaczony przez „Le bateau bleu” trudno przebić), próbuje zapomnieć o Tobiasie (choć czasem zdaje się, że wcale tego nie chce), a w dodatku w drogę ciągle wchodzi jej nowy sąsiad, David, na którego Agnes reaguje niemal alergicznie. Jakby tego było mało, w życiu głównej bohaterki oraz jej najbliższych pojawiają się jeszcze inne problemy. Tak, nieszczęścia galopują stadami… Ale dla Ingemarsson są tylko punktem wyjścia do pokazania różnych rozwiązań, dróg, którymi można podążać, zmagając się z codziennymi troskami, ciesząc się tym, co dobre i powoli realizując przynajmniej niektóre ze swoich marzeń.
Pewnego dnia Agnes spotyka kucharza, z którym kiedyś pracowała. Kalle otwiera niedługo własną restaurację (tytułowe „Żółte cytrynki”), a Agnes, początkowo niezdecydowana, w końcu podejmuje ryzyko i zgadza się pomóc mu w prowadzeniu interesu. Tak rozpoczyna się kolejna seria wzlotów i upadków, mniejszych i większych wyzwań, nadziei, planów oraz ich konfrontacji z rzeczywistością. Każda postać ma swoje życie, marzenia i problemy. I są to prawdziwe postacie, z krwi i kości. Osoby, które możemy spotkać na ulicy, w sklepie, bibliotece czy na imprezie. Albo w restauracji. Ich rozterki i problemy mogą być naszymi, podobnie jak radości i sukcesy. Nie ma tu żadnych skomplikowanych relacji, zawiłych intryg, gwałtownych zwrotów akcji. Nie ma nieosiągalnego świata, bogactwa, biznesmenów, celebrytów. Jest tak, jakbyśmy słuchali wujka, sąsiadki albo koleżanki opowiadających, jak im się wiedzie.
Szczególnie wyrazista jest postać Agnes – choć może zamiast słowa wyrazista należy napisać ludzka, prawdziwa. Stara się odnaleźć w nowej sytuacji, musi podejmować różne decyzje, co raz wychodzi jej lepiej, a innym razem gorzej. Popełnia błędy, ale stara się je naprawić (nie zawsze skutecznie). Jest może trochę naiwna, w niektórych kwestiach nieco zaślepiona i zdarza jej się działać w akcie desperacji. Bywa też niezdecydowana. Ale łatwo osądzać i doradzać, kiedy jest się tylko obserwatorem. Zapewne wiele kobiet odnajdzie w Agnes jakieś swoje cechy, a w jej perypetiach zobaczy być może fragmenty własnego życia. W trakcie lektury czasem się na nią złościłam, innym razem jej kibicowałam, krzyczałam w duchu „no dalej, zrób to!”. Niby brak tu wielkich emocji, a jednak są, rozgrzewają i angażują, ale na zupełnie innym poziomie niż emocje towarzyszące lekturze kryminału czy książki przygodowej.
Kasja Ingemarsson przedstawia ten świat i jego bohaterów w sposób niezwykle naturalny – bez nachalności, sztuczności i doczepianych na siłę „fajerwerków”, które miałyby uatrakcyjnić akcję. Po prostu jest tak, jak to bywa w życiu. Mnie ta konwencja urzekła. „Żółte cytrynki” snują się powoli, momentami dość przewidywalnie, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało. Czytelnik wie od początku, że opowieść zmierza do szczęśliwego zakończenia. Dzięki temu lektura jest bezpieczna i kojąca. Pojawiają się chwile radości, ale i momenty zwątpienia oraz smutku, ale proporcje są całkiem nieźle wyważone. Jednak ostatecznie i tak wszystko będzie dobrze! Mimo całej tej lekkości i przewidywalności nie jest to historia nudna ani banalna. Autorka stworzyła wspaniały świat, pełen zwyczajnych drobiazgów, sytuacji, czynności, słów. Bardzo plastycznie opisuje szwedzkie krajobrazy i zarysowuje tło społeczne. Kreuje świat, w którym chcemy się zanurzyć, zostać w nim choćby przez tych kilka godzin spędzonych nad książką.
Ogromnym atutem powieści jest oczywiście motyw restauracji. Możemy obserwować drogę Agnes od ekskluzywnej „Le bateau bleu” przez podrzędne lokale pokroju „Królestwa Makaronów” aż do „Żółtych cytrynek”, w których stworzeniu brała udział niemal od początku. Kalle miał lokal, kucharza i ogólną wizję, ale przecież trzeba skompletować zaufaną ekipę, wymyślić nazwę, wybrać kolor ścian, meble, zastawę, ułożyć menu, pozyskać dostawców, ustalić strategię działania, zadbać o reklamę i pozytywną recenzję krytyka kulinarnego (to w książce bardzo ważny wątek). Może nie znajdziecie tu zbyt wielu szczegółów na temat funkcjonowania rynku gastronomicznego czy rozległych opisów potraw, ale trochę smaczków można z tekstu wyłowić. Do tego rodzice Agnes po przymusowym przejściu na emeryturę zajęli się swoją pasją, czyli ogrodnictwem. Z opisów ich perypetii również można dowiedzieć się ciekawych rzeczy, na przykład jak „domowym sposobem” pozbyć się z ogrodu… saren.
Cała książka jest apetyczna i pełna ciepła oraz nadziei. Autorka nie jest komikiem i przyznaję, że ani razu podczas lektury nie zaśmiałam się głośno, ale co jakiś czas uśmiechałam się „wewnętrznie” – do bohaterów, ich myśli oraz perypetii. Książkę czyta się bardzo szybko. Czcionka jest co prawda stosunkowo niewielka, ale przyjemna dla oka i czytelna. Marginesy są szerokie, na stronach jest dużo światła. Rozdziały są krótkie, dzięki czemu trudno przerwać lekturę, bo przecież jeszcze jeden mały rozdzialik można przeczytać, a później jeszcze jeden… Podoba mi się także okładka, w odważnych, jaskrawych kolorach, z zabawną, dwuznaczną stylizacją cytrynek (zresztą wszystkie okładki książek z tej serii wyglądają intrygująco).
Nie jest to ambitna, przeintelektualizowana lektura, raczej lekka powieść dla kobiet, ale w tej kategorii zdecydowanie z wyższej półki. Książka spełniła moje oczekiwania. Po przewróceniu ostatniej kartki czułam się podbudowana, naładowana pozytywną energią – czego i wam życzę.
Nie jest to ambitna, przeintelektualizowana lektura, raczej lekka powieść dla kobiet, ale w tej kategorii zdecydowanie z wyższej półki. Książka spełniła moje oczekiwania. Po przewróceniu ostatniej kartki czułam się podbudowana, naładowana pozytywną energią – czego i wam życzę.
Kajsa Ingemarsson, „Żółte cytrynki” (oryg. Små citroner gula), słowo/obraz terytoria 2009, seria Książki do czytania, 300 s., cena 34 zł.
Książka na stronie wydawcy: terytoria.com.pl/ksiegarnia,tytuly,579.html