Basia Ritz nie podbiła mojego serca przygotowywanymi w programie daniami. Przyznam szczerze, że w finale „kibicowałam” Kindze Paruzel, choć ostatecznie wynik był mi obojętny. Kinga wydała mi się jednak bardziej sympatyczna i naturalna. Kiedy brałam do ręki książkę Basi Ritz, byłam nastawiona dość sceptycznie, by nie powiedzieć negatywnie. Ale moje uprzedzenia w większości okazały się bezpodstawne.
Książka została wydana pod szyldem programu MasterChef, więc pewnych elementów tego telewizyjnego show można się było w niej spodziewać. Na początku znajdziecie dedykację oraz podziękowania Basi – dla rodziny, przyjaciół, telewizji TVN oraz finalistów programu. Dalej mamy spis treści i wstęp, w którym Basia radzi, by nie trzymać się ściśle jej przepisów, zmieniać składniki, jeśli jakiegoś się nie lubi – ważne, żeby smakowało! Zachęca do fantazjowania. W porządku. Ale zdanie: „Bierzcie przykład z mojego doświadczenia, eksperymentujcie jednak już we własnym zakresie” brzmi trochę jak umywanie rąk, w razie gdyby komuś coś nie wyszło... Następnie o Basi Ritz krótko wypowiadają się jurorzy programu: Magda Gessler, Anna Starmach i Michel Moran. Pojawia się tu również ich wspólne zdjęcie, a także zdjęcie całej finałowej czternastki już po ogłoszeniu wyników. Na kolejnych stronach zamieszczono kwestionariusz, z którego dowiecie się na przykład, jaki jest Basi ulubiony smak, kolor, film, rodzaj muzyki albo warzywo, pora roku czy narzędzie kuchenne. Przypomina mi to nieco wpisywanie się do zeszytowych „kwestionariuszy” kolegów i koleżanek w podstawówce... Ale na tym nie koniec! Jest i wywiad z Basią, w którym opowiada od kiedy gotuje, co daje jej gotowanie, gdzie szuka inspiracji oraz co ceni w kuchni.
Jak na mój gust trochę tego materiału o Basi za dużo. Chyba tylko najwierniejsi fani nie będą czuli przesytu. Poza tym zarówno kwestionariusz, jak i wywiad, są dość... infantylne. Brakuje w nich głębi, naprawdę wartościowych, przemyślanych informacji. Albo Basia nie jest w stanie takich przekazać, albo pytający nie wiedział o jakie niebanalne rzeczy warto zapytać. Albo też książka była przygotowywana zbyt szybko lub takie były odgórne „wytyczne”. Pierwszy polski MasterChef dzieli się także praktycznymi, podstawowymi radami. Na czterech stronach przeczytacie gdzie szukać inspiracji, jak robić zakupy, dobrze upiec mięso, dekorować i podawać potrawy lub czego nigdy nie powinno zabraknąć w kuchni. Całe „wprowadzenie” ilustrują zdjęcia Basi – duże, całostronicowe fotografie z sesji oraz mniejsze, będące najczęściej kadrami z programu. Dla mnie ta część książki, zajmująca dwadzieścia stron, mogłaby właściwie nie istnieć. To materiał do jednorazowego przejrzenia, który podczas późniejszego korzystania z przepisów „niefanom” raczej się nie przyda.
A teraz to, co najważniejsze, czyli przepisy. Zostały one podzielone na siedem kategorii: przekąski, zupy, sałaty, ryby i owoce morza, mięsa i drób, desery oraz przepisy podstawowe. Jeśli nie liczyć tych ostatnich, otrzymamy czterdzieści dziewięć propozycji. Doliczając podstawowe, przekroczymy liczbę pięćdziesięciu, która pojawia się w tekstach reklamowych dotyczących książki. Ponieważ podstawy są niezwykle istotne, uznaję, że Basia zdradza czytelnikom ponad pięćdziesiąt przepisów. Każdy jest zaopatrzony w krótkie wprowadzenie, przejrzystą listę składników z informacją na ile sztuk lub porcji wystarczą oraz opisany krok po kroku sposób przyrządzania. Z lewej strony znajdują się teksty, z prawej całostronicowe zdjęcia gotowych dań. Fotografie są dopieszczone i nasycone kolorami. Zdecydowanie przyciągają wzrok i zachęcają do wypróbowania. Natomiast całkiem odwrotnie działają na mnie nazwy potraw – tak jak w programie, zazwyczaj są przekombinowane, rozciągnięte, za bardzo „poetyckie” albo ze zbyt dużą liczbą i, z, w oraz na.
Wśród ośmiu przekąsek znalazł się tuńczyk w czarnym sezamie na letniej sałatce z egzotycznych owoców w pikantnym sosie kokosowym, tatar z łososia z awokado i marynowaną cukinią, pierogi z mięsem i pianką z borowików i tymianku, homar z zielonymi szparagami oraz figi z serem roquefort zapiekane z szynką parmeńską. Bardzo spodobały mi się zupy – jest ich również osiem, m.in. pięknie wyglądająca zupa z raków oraz krem ziemniaczany z selerem i truflami. Sałaty są tylko cztery, na przykład sałata w truskawkowej kąpieli z arbuzem, serkiem feta i miętą albo przegrzebki z cykorią, mango i pomarańczowym vinaigrette'em. Basia podaje sześć przepisów na ryby i owoce morza, m.in. na ruloniki z soli z gotowanymi warzywami i tymiankowym zabajone, mule w pikantnym sosie pomidorowym czy okonia morskiego w złocistych łuskach z ziemniaka na bobie w sosie koperkowym. A dla mięsożerców aż dziesięć konkretnych propozycji, jak comber z królika z kurkami w śmietanie i fasolka szparagowa zawijana w boczku, comber z jelenia z torcikiem marchewkowym i sosem z owoców czarnego bzu albo rumiana pierś kurczaka w sosie czekoladowym z kopytkami i marchewką.
Na pierwszy rzut oka receptury wydają się dość kosztowne i wymyślne, ale w wielu przypadkach to wrażenie jest mylne. Listy składników zazwyczaj są krótkie, a droższe komponenty występują „pojedynczo”, czyli – przykładowo – jeśli kupicie raki, reszta składników zupy będzie już banalna i raczej tania. Nie przerażajcie się więc na wstępie, tylko przeczytajcie dokładnie listę produktów i sposób przygotowania. Basia tłumaczy dokładnie, więc na pewno każdy sobie poradzi. Uważam, że mimo wszystko jej przepisy są proste, a cały wykwintny szkopuł tkwi w wyjątkowych dodatkach, artykułach dobrej jakości oraz umiejętnym ich łączeniu. Jeśli nadal macie obawy, zacznijcie od skromnej botwinki (ale z przepiórczymi jajami; można je oczywiście zastąpić kurzymi), polędwiczek wieprzowych smażonych w boczku w sosie śliwkowym albo sznycla wiedeńskiego z sałatką ziemniaczaną. Zupa groszkowa z miętą też nie jest ani skomplikowana, ani kosztowna. Na pewno znajdziecie tu coś dla siebie, a przy okazji może przekonacie się do bardziej wyszukanych ingrediencji. Zresztą zarzut dotyczący wykorzystywania drogich składników czy tworzenia złożonych receptur jest w przypadku książki Basi Ritz nie do końca uprawniony. Wszak autorka jest pierwszym polskim MasterChefem, więc trudno wymagać od niej przepisu na zwyczajne pulpety czy pomidorową z koncentratu. Tytuł zobowiązuje.
Basia podaje aż trzynaście przepisów na słodkości. Znajdziecie tu na przykład suflet czekoladowy, gruszki z marcepanem w cieście francuskim, lody migdałowe na ciepłych śliwkach z cynamonem i syczuańskim pieprzem, krem mascarpone z truskawkami, jabłecznik z karmelizowanymi migdałami albo tort bezowy z masą pistacjową (przypomniał mi finałowe torciki bezowe Kingi). Desery są raczej proste, więc ich odtworzenie nie powinno być problematyczne. Na końcu zostały podane przepisy podstawowe, które przydadzą się w każdej kuchni: pięć wywarów, klarowane masło oraz sos pomidorowy.
Przed każdą częścią z przepisami znajdują się kolejne całostronicowe zdjęcia Basi – Basia przy stole, Basia przy ognisku, Basia sięga po kiść winogron lub wbija nóż w wielką dynię. Stylizacje tych fotografii są trochę... wymuszone. Przedstawiają zbyt nienaturalne sytuacje, pozy i gesty. Wolę już zdjęcia z programu, na których widać prawdziwą akcję i szczery uśmiech. Fani MasterChefa i Basi Ritz będą zapewne zadowoleni, ale dla czytelników zainteresowanych wyłącznie przepisami tekstów i fotografii ukazujących autorkę-laureatkę może być trochę za dużo.
Wydanie jest solidne – duży format, twarda oprawa, kredowy papier, ładne zdjęcia potraw – ale tylko 144 strony. „Najlepsze przepisy Basi Ritz” warte są posiadania, choć może nie za cenę 49,90 zł. Tyle kosztują książki grubsze lub autorstwa większych kulinarnych autorytetów. Gdyby nazwy potraw były mniej pretensjonalne, a zamiast licznych zdjęć Basi, pytań do niej oraz całej „masterchefowej” otoczki zamieszczono dodatkowych dziesięć lub dwadzieścia przepisów, byłabym jeszcze bardziej usatysfakcjonowana. Na pewno z czasem wypróbuję większość zaprezentowanych w książce zup i przekąsek oraz kilka innych pomysłów, na przykład na sos do mięsa z owoców czarnego bzu. Nie wiem czy dzięki tej publikacji można rzeczywiście zostać MasterChefem (cokolwiek to oznacza), ale na pewno można nauczyć się przyrządzać smakowite i efektownie wyglądające potrawy oraz znaleźć ciekawe kulinarne inspiracje.
Wydanie jest solidne – duży format, twarda oprawa, kredowy papier, ładne zdjęcia potraw – ale tylko 144 strony. „Najlepsze przepisy Basi Ritz” warte są posiadania, choć może nie za cenę 49,90 zł. Tyle kosztują książki grubsze lub autorstwa większych kulinarnych autorytetów. Gdyby nazwy potraw były mniej pretensjonalne, a zamiast licznych zdjęć Basi, pytań do niej oraz całej „masterchefowej” otoczki zamieszczono dodatkowych dziesięć lub dwadzieścia przepisów, byłabym jeszcze bardziej usatysfakcjonowana. Na pewno z czasem wypróbuję większość zaprezentowanych w książce zup i przekąsek oraz kilka innych pomysłów, na przykład na sos do mięsa z owoców czarnego bzu. Nie wiem czy dzięki tej publikacji można rzeczywiście zostać MasterChefem (cokolwiek to oznacza), ale na pewno można nauczyć się przyrządzać smakowite i efektownie wyglądające potrawy oraz znaleźć ciekawe kulinarne inspiracje.
Basia Ritz, „Najlepsze przepisy Basi Ritz. Książka zwycięzcy programu MasterChef”, TVN Media 2012, 144 s., cena 49,90 zł.
Książka na stronie wydawcy, z przykładowymi stronami: www.znak.com.pl/kartoteka,ksiazka,3534,Najlepsze-przepisy-Basi-RitzKsiazka-zwyciezcy-programu-MasterChef