Kiedyś moja mama kupowała regularnie „Poradnik Domowy” i „Moje Gotowanie”. Jako dziecko lubiłam je przeglądać, ale dziś budzą we mnie jedynie sentyment. Już od dłuższego czasu przechodząc obok półek z prasą kulinarną, szukałam wzrokiem czegoś nowego, wyjątkowego i ekscytującego. Przeglądałam starsze i nowsze tytuły, mniej i bardziej kolorowe, przedstawiające kuchnię profesjonalną oraz amatorską. Nic mnie nie zachwyciło na tyle, bym wyszła z księgarni z własnym egzemplarzem i w dodatku chciała wrócić po kolejny numer. Do czasu, gdy w listopadzie na polskim rynku prasowym ukazał się magazyn „Smak”. Klimatyczny, gustowny, niebanalny, smakowity. Nareszcie!
Na stronie internetowej magazynu jego twórcy tak o sobie piszą: „Jesteśmy grupą przyjaciół, których połączyła pasja do dobrego jedzenia, upodobanie do tropienia nowych, ale i odtwarzania sprawdzonych smaków. Dla nas liczy się nie tylko to, co na talerzu, ale także wzornictwo, dzięki któremu posiłki smakują jeszcze lepiej, podróże kulinarne, poznawanie nowych składników, przepisów, kreatywność w kuchni – literatura, sztuka, film, gdzie jedzenie jest bohaterem niekoniecznie drugoplanowym. Nowe miejsca, nowe idee, czasem socjologia, antropologia czy nawet polityka. Ale przede wszystkim ludzie, których możemy spotkać podczas naszych kulinarnych poszukiwań, oraz ci, z którymi dzielimy się przyjemnością
smakowania. W temacie „kulinariów” niczym w soczewce skupia się i odbija nasza
współczesność i kultura. Dobre jedzenie to dla nas połączenie naturalności, lokalności i sezonowości z odwagą eksperymentowania. I taki właśnie chcemy, aby był nasz magazyn: nowoczesny, choć respektujący tradycję. Wysmakowany, ale bez sztuczności”.
smakowania. W temacie „kulinariów” niczym w soczewce skupia się i odbija nasza
współczesność i kultura. Dobre jedzenie to dla nas połączenie naturalności, lokalności i sezonowości z odwagą eksperymentowania. I taki właśnie chcemy, aby był nasz magazyn: nowoczesny, choć respektujący tradycję. Wysmakowany, ale bez sztuczności”.
Właściwie mogłabym w recenzji poprzestać na stwierdzeniu, że wszystko to, co w przytoczonym powyżej tekście zarysowano, rzeczywiście w „Smaku” odnalazłam. Dziękuję za to autorom i biję brawo za stworzenie kulinarnego tytułu prasowego, który mnie nie rozczarował. Wręcz przeciwnie – zaczarował! Pierwszy raz w życiu czym prędzej wypełniłam formularz prenumeraty. To chyba wystarczająca rekomendacja dla wszystkich, którzy nabycie własnego egzemplarza „Smaku” jeszcze z jakiegoś powodu rozważają. Ale ponieważ mam skłonność do dłuższych refleksji pisanych, pozwolę sobie na kilka dodatkowych spostrzeżeń...
Od samego początku wiedziałam, że „Smak” to magazyn dla mnie. Czytając wstęp, co chwilę kiwałam głową – tak, tak, to ja, to o mnie. Czułam się dobrze już od pierwszej strony. W „Smaku” można poczytać zarówno o jedzeniu, jak i tworzących je osobach oraz konsumentach. Znajdziecie tu felietony, ciekawostki, wywiady, recenzje restauracji oraz przepisy. Autorzy piszą trochę o podróżach, trochę o kuchennym wzornictwie; o rodzimym poletku i zagranicznych fascynacjach oraz inspiracjach. Jedne teksty są dłuższe, kilkustronicowe, inne zajmują pół strony lub zaledwie kilka linijek. Mamy więc w menu zarówno treściwe dania główne, jak i smakowite przystawki na jeden kęs.
Każdy kolejny materiał jeszcze bardziej rozbudza ciekawość i apetyt, a niektóre to prawdziwe perełki. Nie chcę zdradzać szczegółów, aby nie odebrać nikomu radości czytania, ale mam swoich niekwestionowanych faworytów, o których muszę wspomnieć. Przede wszystkim genialny tekst o barszczu czerwonym „purpura kardynalska”, z mieszanką aż 37 ziół specjalnie wyselekcjonowanych przez technologa żywienia Wojciecha Paraskę, który nad recepturą pracował trzy lata. Za genialne uważam już samo „odkrycie” tego tematu i pokazanie czytelnikom tak nietuzinkowej postaci. W „Smaku” znajdziecie przepis na barszcz pana Wojciecha oraz pełny spis ziół wykorzystanych do jego doprawienia. Oto wyzwanie na tegoroczne święta! Ciekawie czytało się wywiad z twórcami marki Wild Grass oraz właścicielami pewnego baru, który karmi i edukuje, a także z kolekcjonerem konfekcjonowanych kostek cukru. Rozbawił mnie i przeniósł w czasy dziecięce felieton Katarzyny Kwiatkowskiej o koglach-moglach i dzikich przysmakach (ja też jadłam boże chlebki!). Chociaż sery kupuję obecnie bardzo rzadko, nagle zapragnęłam choćby jednego z tych artystycznie zdobionych, niemal kilogramowych cudeniek z serii DesignKAAS, które redakcja wyłuskała z przepastnego internetu... A to tylko wierzchołek góry lodowej!
Poza tym w pierwszym numerze „Smaku” znajdziecie m.in. przepisy na śniadanie dla dwojga, zdjęcia z kolacji na dachu, której głównym bohaterem była sarna, przegląd ekologicznych kuchni, smakowitą jesienną sesję, krótką historię klubów kolacyjnych oraz rozmaite kuchenne gadżety, nowinki i produkty spożywcze. Przy wielu tekstach zostały podane adresy stron internetowych, na których można poczytać więcej na dany temat lub dokonać zakupu. W trakcie czytania cały czas miałam przy sobie kartkę i ołówek, i co chwilę notowałam ciekawe pomysły lub miejsca do sprawdzenia albo stronę, na którą koniecznie muszę zajrzeć. Do tego oceny polskich oraz zagranicznych restauracji, filmów oraz książek z wątkiem kulinarnym. Szkoda tylko, że tych ostatnich tak mało, w dodatku dwie z trzech książek to publikacje angielskojęzyczne (niewątpliwie bardzo ciekawe, ale jak dla mnie proporcje powinny być odwrotne).
Wydanie jest bardzo przyjemne – matowy papier, bardzo mało reklam (ogromny plus), dużo wolnej przestrzeni na stronach z tekstem, czcionka czytelna, choć mała (cóż, trzeba założyć okulary...). Zdjęcia są ciekawie stylizowane, z nastrojowym światłem i często ciemnym tłem. Nie krzyczą, lecz subtelnie zapraszają, uwodzą. Logo jest cudownie urocze (m wygląda jak wisienka na babce albo galaretce). Wszystko razem pięknie się komponuje. Jednej rzeczy bardzo się obawiałam... Nie lubię nagminnego stosowania w języku polskim zapożyczeń z angielskiego, ale na szczęście autorzy zachowali w tej kwestii umiar.
„Smak”to sto czterdzieści cztery strony naprawdę dobrego magazynu oscylującego „wokół stołu”. Kto powinien po niego sięgnąć? Każdy (bez względu na wiek, płeć czy miejsce zamieszkania) kto jest choć trochę zainteresowany szeroko pojętymi kulinariami i wszystkim, co dzieje się wokół gotowania i jedzenia. Jest tu i zagranicznie, i polsko; tradycyjnie i modnie. Poziom naprawdę imponujący. W niektórych tekstach zabrakło mi jednak dociekliwości, zgłębienia tematu. Ale może tak właśnie miało być? Może zbyt duża dawka szczegółowych informacji przyprawiłaby czytelnika o niestrawność? A może owa „powierzchowność” to tylko moje wrażenie. Wszak ma być zmysłowo i przyjemnie, a nie naukowo... Cóż, tak się rozsmakowałam w „Smaku”, że od razu chciałabym co najmniej cztery porcje na raz!
Autorzy muszą być niezwykle dumni ze swojego dzieła. Na stronie magazynu piszą: „Jeśli pamiętacie uczucie, które towarzyszyło wam gdy upiekliście pierwszy w życiu chleb, to właśnie tak się czujemy!”. Nie wiem jak wyglądał i smakował ich pierwszych bochenek, ale debiut prasowy udał się znakomicie. Z kolejnych stron aż bije prawdziwa radość i pasja. Mam nadzieję, że następne numery będą jeszcze piękniejsze, jeszcze lepiej doprawione, wypieczone i dopieszczone (jeśli to w ogóle możliwe). Z pewnością przydałby się jednak bardziej rozbudowany spis treści, by szybciej i łatwiej móc odnaleźć ulubione fragmenty. Niecierpliwie będę wypatrywać przesyłki z lutowym numerem. A póki co pozostaje mi śledzenie strony internetowej „Smaku” oraz słuchanie audycji radiowej „PiN ze Smakiem” (radio PiN, w soboty od godz. 15.10 do 16.00). Może dzięki temu jakoś przetrwam te dwa miesiące smako-głodówki...
„Smak – magazyn wokół stołu”, 1/2012 (listopad-styczeń), 144 s., cena 22 zł.
Więcej o „Smaku” na oficjalnej stronie: magazynsmak.pl.