Wojciech Wiśniewski urodził się w 1933 r. w Krakowie. Jest dziennikarzem i pisarzem, autorem opowiadań i książek dla młodzieży, m.in. „Beata ma oczy brązowe” i „Gazeciarz z placu Napoleona”, oraz takich publikacji, jak „Pani na Berżenikach. Rozmowy z Heleną z Zanów Stankiewiczową”, „Ostatni z rodu. Rozmowy z Tomaszem Zanem”, „Rzymianin z AK” czy „Psy Pana Boga. Los Perros de Dios”. W „Smaku dzieciństwa” powraca do swej przeszłości, opisując przedwojenne i wojenne losy rodziny, sąsiadów, znajomych i Warszawy widziane oczami dziecka. Książka ma nieco ponad sto stron wydrukowanych dużą czcionką i została podzielona na siedem rozdziałów. Tekst ilustrują wspaniałe drzeworyty z „motywem wedlowskim” oraz archiwalne zdjęcia przedstawiające autora z rodziną, czy też sceny z Powstania Warszawskiego. Znalazły się tu również reprodukcje obrazów nawiązujących do treści książki.
Wiśniewski wspomina mieszkanie przy ulicy Litewskiej, spacery z ojcem i to, jak dzięki czekoladzie Wedla nauczył się czytać. Jego dzieciństwo było sielanką. Mieszkał w pięknej kamienicy, miał kochających rodziców i trzy siostry. Za szafą biblioteczną w salonie stał ukryty karabin, którym potajemnie się bawił. Wprost uwielbiał słodycze, jak zresztą każde dziecko. W domu Wiśniewskich nigdy ich nie brakowało, podobnie jak innych produktów spożywczych wysokiej jakości. „Sam widok łakoci zawsze mnie oszałamiał. Nigdy nie wiedziałem, czy mam wziąć dwa migdały, figę, daktyla, czy chleb świętojański albo orzeszki, które nazywaliśmy dziadkami. Przysmaki te mama kupowała w kolonialnym sklepie Braci Pakulskich. (...) rozmawiała z ekspedientami, smakowała podane na talerzyku kawałki wędzonego łososia, czerwonego kawioru, francuskich serów. Dopiero po degustacji decydowała, co kupi. (…) Wreszcie z niezliczoną ilością paczek i paczuszek szliśmy do pobliskiego staroświeckiego sklepu Wedla. (...) W gablotach na kontuarach piętrzyły się czekolady, a kryształowe misy wypełniały cukierki, ciasteczka i herbatniki. (...) W głębi znajdowała się pijalnia czekolady. Kelnerki w kakaowych fartuszkach z koronkowymi kołnierzykami wyglądały jak aniołki.”
Ale idylla niespodziewanie się skończyła. W świat małego, szczęśliwego i beztroskiego chłopca wdarły się konflikty dorosłych. „Nie pamiętam, kiedy zaczęła się wojna. Pamiętam jedynie wcześniejszy, gorączkowy i niespokojny powrót z wakacji. Mnóstwo wojskowych na dworcu, w pociągach tłok i ani śladu bagażowych. Tylu żołnierzy widywałem dotychczas jedynie na defiladach. (...) Zaczęło się inne życie. Bez szkoły, spacerów do Łazienek, zabaw na podwórku. Skończyły się rodzinne obiady. Ojciec całymi dniami przebywał poza domem. Wszyscy byli przygnębieni.” Jednak mimo rozgrywających się dokoła tragicznych wydarzeń, ze wspomnień Wiśniewskiego przebija niezwykły spokój i pogoda ducha. Może przez to, że od opisywanych historii minęło już tak wiele lat, a może dlatego, że spisał je z perspektywy dziecka, w którego oczach świat, nawet najbardziej okrutny, rysuje się zupełnie inaczej.
Autor przywołuje na kartach książki przepych wedlowskiego sklepu, w którym uwielbiał przebywać, oglądając rozmaite cukierki i czekoladki. To bogactwo konfrontuje z przygnębiającym obrazem sklepu w czasie wojny, kiedy można było znaleźć tam wyłącznie słoje z landrynkami i cukierkami, dostępnymi i tak wyłącznie dla Niemców. Rozkochany w czekoladzie „Jedyna”, której mu wcześniej nie brakowało, pyta o nią ojca również w ciężkich czasach. I słyszy w odpowiedzi: „Wojtek! Przecież jest wojna!”. Ale pewnego dnia otrzymuje od niego słodką tabliczkę zapakowaną w konspiracyjny papier. Upragniona i długo wyczekiwana „Jedyna” zostaje jednak, dzięki sugestii ojca, schowana na później jako „żelazna porcja”. Wyobrażam sobie, jak mały chłopiec walczył z pokusą jej natychmiastowego zjedzenia i jak wielkiej determinacji wymagało powstrzymanie się od tego, gdy codziennie w oczy zaglądał głód...
Wiśniewski opisuje trudną codzienność, budowanie barykady, ostrzeliwanie wroga, naloty, roznoszenie gazetek „Robotnik” w zamian za ciepły posiłek, ucieczkę przed łapanką, oczekiwanie na powrót ojca i ciągły niedobór żywności. Wspomina także spotkanie z Janem Wedlem, który zaproponował małemu Wojtkowi stanowisko degustatora w swojej fabryce. Chłopca zdziwiło, że pan Wedel o wiele bardziej od kakaowych tabliczek, z których słynął jego zakład, woli cukierki. Szczególnie ujął mnie fragment opisujący jeden ze sposobów na spędzanie czasu podczas wojennych wakacji: wszyscy zebrani podzielili sę na dwie grupy i grali w „żywe obrazy” – odgrywali i zgadywali m.in. sceny z malarstwa, z obrazów takich, jak „Hołd pruski”, „Pochodnie Nerona”, „Batory pod Pskowem”, „Chochoły”, „Sąd Parysa” oraz cyklu litografii Grottgera „Polonia”, „Lituania” i „Wojna”. Czy dzisiejsze dzieci, tudzież całe rodziny, potrafiłyby zadowolić się taką rozrywką? Czy bylibyśmy w ogóle w stanie odnaleźć w pamięci wspomniane dzieła?
Książka Wojciecha Wiśniewskiego to barwna opowieść o młodości autora naznaczonej wojenną zawieruchą, o idylli i dostatku, które zamieniły się w niepewność i głód. Ale także, a być może przede wszystkim, o miłości do wedlowskiej czekolady, za którą oddał swój pierwszy „utarg”. Nie zdradzę nic więcej, aby nie odbierać czytelnikom przyjemności smakowania tej pięknej lektury. Ubolewam, że jest ona taka krótka... Na kartach „Smaku dzieciństwa” odradza się dawna Warszawa, przedwojenne sklepy, kawiarnie oraz spokojne życie. Przez ulice pełne normalnych, codziennych spraw, a później pełne gruzu i łusek, prowadzi nas mały Wojtek, który trzyma w kieszeni ulubioną „Jedyną”.
Ocena: 9/10
Wojciech Wiśniewski, „Smak dzieciństwa”, LTW 2008, 118 s., cena 18,50 zł (oprawa miękka) lub 23 zł (oprawa twarda).
Książka na stronie wydawcy: www.ltw.com.pl/?autor=Wojciech%20Wi%B6niewski&book=wojciech-wisniewski--smak-dziecinstwa--opr-twarda
* Dziękuję wydawnictwu LTW za przekazanie egzemplarza do recenzji.
* Dziękuję wydawnictwu LTW za przekazanie egzemplarza do recenzji.