Rynek wydawniczy zalewają kulinarne pamiętniki i podróżnicze książki kucharskie. Nie przeszkadza mi to, wręcz przeciwnie – niezmiernie cieszy. Do czasu, kiedy natrafię na coś zupełnie niestrawnego... Mogę czytać dziesiątki razy o lekkiej kuchni włoskiej czy spotkaniach z chińską egzotyką. Czytam do znudzenia o zdrowym żywieniu i naturalnych produktach. Jednak naprawdę – drodzy wydawcy i potencjalni autorzy – nie każdy, kto gotuje, czy też gotuje i podróżuje, powinien „uszczęśliwiać” świat własną książką. Owszem, nie ma przymusu czytania. I po to właśnie są recenzje, by na ich podstawie wyrobić sobie wstępną opinię. A ponieważ ja już przebrnęłam przez książkę Sofii Brandon, być może tym tekstem przestrzegę przed nią innych nieszczęśników, naiwnie liczących na pasjonującą lekturę.
Niestety, każda konwencja, nawet najlepsza, kiedyś musi się wyczerpać. Po sukcesie książki Elizabeth Gilbert „Jedz, módl się, kochaj”, na której podstawie powstał także film pod tym samym tytułem, z Julią Roberts w roli głównej, w księgarniach zaczęły się pojawiać publikacje kopiujące pomysł na tytuł. Trzy słowa. Trzy czasowniki w trybie rozkazującym. Niestety, konstrukcji tytułu nie można opatentować... Wykorzystała go również Sofia Brandon, czy też jej polski wydawca. Tytuł polski: „Podróżuj, gotuj, bądź zdrowa. Przygodowa książka kucharska”. Tytuł oryginału: The Adventure Cookbook. Dlaczego przy tłumaczeniu nie można było na tym poprzestać? Nie będę dociekać komu zawdzięczamy odkrywczy, „dodatkowy” tytuł dla wersji polskiej, niemniej jednak uważam, że Brandon nie powinna pisać, a jeśli już – zapewne lepiej sprawdziłaby się w formie bloga. Jak na książkę trochę za mało tu nakładu pracy, za dużo wymuszonego spoufalania się z czytelnikiem (czy raczej czytelniczką, ponieważ autorka zwraca się tylko do kobiet).
Niestety, każda konwencja, nawet najlepsza, kiedyś musi się wyczerpać. Po sukcesie książki Elizabeth Gilbert „Jedz, módl się, kochaj”, na której podstawie powstał także film pod tym samym tytułem, z Julią Roberts w roli głównej, w księgarniach zaczęły się pojawiać publikacje kopiujące pomysł na tytuł. Trzy słowa. Trzy czasowniki w trybie rozkazującym. Niestety, konstrukcji tytułu nie można opatentować... Wykorzystała go również Sofia Brandon, czy też jej polski wydawca. Tytuł polski: „Podróżuj, gotuj, bądź zdrowa. Przygodowa książka kucharska”. Tytuł oryginału: The Adventure Cookbook. Dlaczego przy tłumaczeniu nie można było na tym poprzestać? Nie będę dociekać komu zawdzięczamy odkrywczy, „dodatkowy” tytuł dla wersji polskiej, niemniej jednak uważam, że Brandon nie powinna pisać, a jeśli już – zapewne lepiej sprawdziłaby się w formie bloga. Jak na książkę trochę za mało tu nakładu pracy, za dużo wymuszonego spoufalania się z czytelnikiem (czy raczej czytelniczką, ponieważ autorka zwraca się tylko do kobiet).
Sofia Brandon przez długi czas borykała się z depresją i problemami powypadkowymi. Pracowała w korporacji, odżywiała się niezdrowo, żyła w sposób niezwykle wyczerpujący dla jej organizmu, umysłu i duszy. Po kilku momentach zwrotnych postanowiła zmienić swoją dotychczasową egzystencję, w tym również przyzwyczajenia żywieniowe. Mając niewiele ponad trzydzieści lat, porzuciła pracę i wyruszyła w sześcioletnią podróż, która miała jej pomóc odrodzić się na nowo, odnaleźć utracony spokój, zdrowie i szczęście. Podczas wędrówki przez Australię, Azję i rejon Morza Śródziemnego poznawała nowych ludzi, ich sposób bycia i, przede wszystkim, tradycje kulinarne oraz filozofię odżywiania. Dobre proste jedzenie, ciekawi ludzie, obcowanie z naturą i wielkie zmiany. Brzmi zachęcająco... Ale w rzeczywistości jest nudno i banalnie, a na dodatek w kiepskim, chaotycznym stylu. Podczas mozolnego przedzierania się przez kolejne strony odnosiłam wrażenie, iż autorka notowała sobie na serwetkach luźne myśli i obrazy ze swej podróży, to co akurat przyszło jej do głowy, a następnie zaniosła materiał do wydawnictwa. Brak tu solidnej koncepcji, brak wyraźnego celu, do którego zmierzałaby opowieść. Po co tak naprawdę powstała i dla kogo? Nie mam pojęcia.
A co z kulinariami? Poszukując naturalnych, smacznych potraw, wartościowych dla organizmu i łatwo strawnych, Sofia zagląda do kuchni napotkanych ludzi, rozmawia z nimi o gotowaniu, wspólnie przyrządzają posiłki. Jednak wszystko to jest opisywane niejako w pośpiechu, zdawkowo, w sposób nieinteresujący. Jakby to była historia zupełnie innego człowieka, do której autor nie przywiązuje żadnych emocji. Styl gotowania młodej Amerykanki opiera się na prostych połączeniach oraz łatwym i szybkim przygotowaniu. Każdy z czternastu rozdziałów kończy się kilkoma przepisami na lekko strawne dania, jak tartinki z bakłażanem i ziołami, pikantna sałatka szpinakowa z tofu, makaron w sosie pietruszkowym z grzybami lub brzoskwinie z winem i świeżą miętą. Nawet osoby najbardziej odporne kulinarnie przygotują oliwki z ziołami prowansalskimi, pomidory nadziewane kozim serem czy jogurt z dżemem na deser. Przepisy są naprawdę bardzo, bardzo proste. Dla jednych to wada, dla innych zaleta. Choć przykładowo jogurt z dżemem trudno nawet nazwać przepisem... Mnie receptury Sofii oraz forma ich przedstawienia nie zachwyciły, mimo iż jestem wielką entuzjastką nieskomplikowanych dań. W książce zamieszczone zostały także różne porady, przede wszystkim dotyczące trawienia. Jednak Brandon opisuje je w sposób niebudzący zaufania – gdzieś słyszała, mówi się, podobno... (Zainteresowanym kwestią strawności i zdrowego odżywiania polecam lekturę „Odżywiania dla zdrowia” Paula Pitchforda, publikacje Barbary Temelie oraz inne wysoko tu ocenione książki z działów dietetyka/zdrowie.)
Duży plus należy się Sofii Brandon za propagowanie stewii, naturalnie słodkiej rośliny, której w Ameryce Południowej używa się od stuleci zamiast cukru (dostępna jest w formie liści, proszku i płynnego ekstraktu). Ale obok stewii stosuje ona także cukier, np. w tarcie jabłkowej. Organiczny i nierafinowany, jednak to nadal cukier. Puśćmy to jednak w niepamięć. Plus za stewię. Plus za promowanie zdrowego, prostego, naturalnego jedzenia. Plus za odwagę, wyrwanie się z wyścigu szczurów i poszukiwanie prawdziwego, szczęśliwego życia. Ale co z resztą? Gdzie fantastyczne przygody? Gdzie niesamowity humor? Gdzie szczegóły egzotycznych podróży? Gdzie pasjonująca lektura, którą mi obiecano?
Być może gdybym wcześniej odwiedziła stronę internetową autorki, na której znajdują się fragmenty książki oraz kolorowe zdjęcia do przepisów (w książce nie ma zdjęć potraw, jest za to kilka czarno-białych, raczej nieciekawych i niewiele mówiących zdjęć z podróży), oszczędziłabym czas i pieniądze. Zakup książki – dla całej opowieści – był pomyłką, a jej lektura, mimo iż nadzwyczaj krótka, przyniosła mi tylko rozczarowanie. Nie odnalazłam i nie poczułam w książce tych sześciu lat podróżowania, gotowania i życiowych zmian. Kto wie, być może komuś bezpretensjonalny, nieoszlifowany styl Sofii Brandon przypadnie do gustu. Jednak w księgarniach i bibliotekach jest tyle ciekawych, bardziej obszernych, nasyconych treścią publikacji o podróżach i gotowaniu, z podobnymi prostymi przepisami, że tę jedną można spokojnie i bez żalu pominąć.
Ocena: 3/10
Sofia Brandon, „Podróżuj, gotuj, bądź zdrowa. Przygodowa książka kucharska” (oryg. The Adventure Cookbook), Świat Książki 2010, 204 s., cena 27 zł.
Książka na stronie wydawcy: www.swiatksiazki.pl/podrozuj-gotuj-badz-zdrowa-sofia-brandon,p90077330.html
Fragmenty książki i zdjęcia potraw: sofiabrandon.com/popolsku
Fragmenty książki i zdjęcia potraw: sofiabrandon.com/popolsku